
każdy mój dzień
każda godzina
minuta moja i sekunda
doskonale zbędne
niepotrzebnie perfekcyjne
tylu ludzi co im czasu nie dość
potrzebnych i ważnych
zabieganych w pościgu za chwilą
oddałbym im chętnie
przyszłe oddechy
na co mi one
Ojciec w Niebie lepszy niz ten na ziemi
i w ogóle jest
wierzyć mocno dziecięcym sercem
w chłodnej ciszy świątyni
kryć się przed ognistym wrzaskiem domu
albo przed pustką co nie koi
mówił, że On jest dobry
posłaniec Jego i sługa
w sutannie czarnej jak smoła
odebrał Ojca na swych kolanach
jęzorem nachalnym
łapskami natarczywymi
oddechem sapiącym
co pachniał miętówkami
nieufność pchać
jak Syzyf kamień
w milczeniu
nikt nie wysłucha
nieumarły ale nieżyjący
osierocony z Nieba
Anioły zstępują i wstępują
niestrudzenie
okazji ku temu bez liku
lecz jakoś nigdy
nie zabiorą mnie ze sobą
a ja tak bardzo czekam
na choćby jedną chwilę
tam
ja przecież dobrze wiem
nikt nie jest godny
a ja szczególnie
tyle razy Go obrażałem
choć obrazić Go nie sposób
tyle razy go zdradzałem
choć On zawsze wierny
tyle razy Go nie widziałem
choć On blisko coraz bliżej
o ile byłoby
lepiej i prościej
choćby
chwilę chwileczkę chwilunię
jedną jedyną
potem nic
anioły zstępują i wstępują
droczą się
każdego dnia